Andrzej Danilkiewicz, Algorytmy czyli seria tajemniczych zniknięć

Na początku zginął pan Władek, który gorliwie już o świcie stawiał się na parkingu i pracowicie wydzierał papierki z zanotowanym na nim numerze rejestracyjnym i godziną wjazdu. Potem nie wiadomo gdzie zapodziała się pani Helena, która siedziała na kasie w okolicznym sklepie. Największy problem polegał na tym, że nikt specjalnie nie zauważył zniknięcia tej dwójki. Po jakimś czasie zniknęła recepcjonistka w pobliskim gabinecie piękności i kilku pracowników obsługujących infolinię w firmie produkującej oprogramowanie. Tym razem zniknięcia tej gromadki nie dało się nie zauważyć. Pana Władka zastąpił parkometr ze szlabanem, a panią Helenę automatyczna kasa w sklepie. W przypadku obsługi klienta niedoskonałość półautomatycznej infolinii była na początku na tyle irytująca dla klientów, że zniknięcia pracowników nie dało się nie zauważyć. Oczywiście nie oznacza to, całkowitego zaniku zapotrzebowania na kasjerów czy ludzi obsługujących parkingi, ale automatyzacja wszelkich możliwych profesji staje się faktem. Ludzie pracujący w tych zawodach z reguły znajdują zatrudnienie gdzie indziej. Co jednak zapowiadanej w sytuacji gdy algorytmizacja miejsc pracy obejmie także urzędników, kierowców a nawet tłumaczy? Wszak algorytmy potrafią już doskonale przygotowywać rutynowe decyzje administracyjne, a autonomiczne samochody z futurystycznej nowinki staną się faktem. Przecież to, co enigmatycznie nazywamy przemysłem 4.0, to nic innego jak kompleksowa automatyzacja produkcji, usług oraz wymiana danych skutkująca optymalizacją procesów.

Wiele wskazuje na to, że to dopiero początek. Szacuje się dla krajów OECD, że średnio 57% wszystkich miejsc pracy jest zagrożonych automatyzacją. W Polsce według podobnych szacunków automatyzacją zagrożonych jest średnio 40% miejsc pracy. Jeśli popatrzymy na konkretne profesje, to według amerykańskich badań w perspektywie ćwierćwiecza pracę straci 97% bibliotekarzy, 95 % robotników rolnych i około połowa zawodowych kierowców.

Co jeśli w wyniku powszechnie dostępnych i tanich algorytmów w przeciągu najbliższej dekady przedsiębiorcy postanowią zredukować najbardziej znaczący koszt swojej działalności w postaci tych pracowników których da się zastąpić? Jeśli tak się stanie, świat czeka największy problem nie tylko ekonomiczny ale i cywilizacyjny w całej historii. Zmiana stosunków pracy to przecież zmiana kultury, własności i stylu życia całych społeczeństw w wyniku cichej rewolucji, której chyba nie do końca jesteśmy świadomi. Dlaczego ten globalny, długofalowy trend nie jest źródłem powszechnej ogólnospołecznej debaty w naszym kraju, a cyfryzacja we wszystkich odmianach stanowi raczej przyczynek do powszechnej i bezrefleksyjnej afirmacji a nie do rzetelnej refleksji? Można domniemywać, dwa źródła tej powszechnej beztroski. Pierwsze to powszechna świadomość naszej konkurencyjności na rynku pracy opartej na niskich zarobkach. Problem polega na tym, że raz wyprodukowany algorytm nie stanowi już żadnego kosztu. Drugi powód to dobiegające do nas zewsząd informacje o braku rąk do pracy. Ten drugi powód niestety paradoksalnie w dalszej perspektywie przyczyni się do jeszcze bardziej ochoczej i powszechnej automatyzacji produkcji i usług.

Zupełnie inną kwestią jest fakt, że jak twierdzi Richard Barbrook w swojej książce „Wyobrażenie przyszłości od myślącej maszyny do globalnej wioski”, ludzkość od wczesnych lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku wciąż bezkarnie jest „nabierana” na rozwiązanie jej wszystkich problemów przez komputery. Być może ta ciągle powtarzana mantra także usypia naszą czujność?

Dlaczego grozi nam chroniczne bezrobocie lub jak kto woli powszechne wieczne wakacje?

W wyniku zwiększenia wydajności rolnictwa i narodzin przemysłu niezagospodarowane masy robotnicze trafiały do fabryk. Potem postępująca automatyzacja produkcji sprawiła jednak, że pracownicy przemysłu musieli poszukać pracy w rozwijającym się sektorze usług. Co począć jednak z ludźmi, którzy stracą pracę w wyniku automatyzacji sektora usług? Część chętnych do podjęcia zatrudnienia „wchłonie” dywersyfikacja i specjalizacja sektora usług a więc pojawienie się nowych profesji. Ale proces ten nie rozwiąże problemu. Kilkudziesięcioprocentowe bezrobocie i praca dla ludzi o unikalnych i niezastępowalnych przez algorytmy kwalifikacjach oraz dla tych, których praca będzie tańsza od cyfrowych wdrożeń jest realnym scenariuszem. Jeśli tego rodzaju kierunek „rozwoju” stanie się faktem będziemy mieli do czynienia nie tylko z koniecznością wdrożenia koncepcji gwarantowanego dochodu podstawowego ale też z największym w historii rozwarstwieniem społecznym i podziałem na tych, którzy mają pracę i na tych dla których nigdy jej nie będzie.

Opisany powyżej hipotetyczny proces nie oznacza wcale, że z dnia na dzień wszystkich ludzi zastąpią automaty i sztuczna inteligencja. Generalnie procesowi temu towarzyszyć może cała seria bardziej lub mniej pożądanych zjawisk, podobnych do tych jakie miały miejsce na początku ery przemysłowej, kiedy tkacze w trakcie wybuchających buntów niszczyli maszyny tkackie upatrując w nich przyczyn swojego bezrobocia.

Wydaje się, że jedynym panaceum na problem „przeoptymalizowania” gospodarki jest urozmaicanie dostępnej oferty produktów i usług poprzez rozwój niszowych produktów lokalnych. Proces ten należy zacząć niezwłocznie poprzez diagnozę zasobów lokalnych pod kątem ich globalnej unikalności w połączeniu z kreacją lokalnych modeli biznesowych. Renesans gospodarki lokalnej może stanowić więc skuteczny falochron przez rychłym tsunami pokusy taniej automatyzacji. Może się też okazać, że algorytmizacja życia społecznego i gospodarki napotka na wiele przeszkód w postaci chociażby deficytu energii niezbędnej dla utrzymania technologii. W świecie przyszłości może się okazać, że ludzi absorbują zupełnie inne formy aktywności niż praca zawodowa. Poza tym warto wspomnieć o słynnym prawie Parkinsona, które głosi, że praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie. Zgodnie z tą koncepcją nawet najdrobniejsze prace będą urastały do miana tytanicznego wysiłku. Nie jest także wykluczone, że w ramach strukturalnego deficytu pracy powstanie jej drugi obieg.

Na początku powieści Iana McDonalda pod tytułem „Rzeka bogów”, której akcja rozgrywa się w Indiach przyszłości w pewnej fabryce rozpanoszył się złowrogi wirus komputerowy, który przybrał formę złośliwego demona niszczącego wszystko co popadnie. Przybyły na miejsce ekspert od zwalczania tego rodzaju zagrożeń kilkoma ruchami rąk uruchomił aplikację Schiwy i dwa wirtualne twory rozpoczęły zmagania. W książce zachwyca jednak nie tylko to, że świat zaawansowanych technologii budowany jest na rodzimym systemie wierzeń i znaczeń. Obok ultranowoczesnego świata na brzegach Gangesu nadal płoną stosy ze zmarłymi, a pielgrzymi oddają się rytualnym ablacjom w nurtach tej rzeki. Bo jeśli coś od tysiącleci dlaczego ma nagle się zmienić? Być może jest więc dla starego świata jakaś nadzieja? Tymczasem jak powiedział kiedyś Nicolás Gómez Dávila wybitny kolumbijski myśliciel i erudyta: "Temu, kto z niepokojem pytałby, co wypada w obecnej sytuacji czynić, odpowiedzmy uczciwie, że dziś przystoi tylko bezsilna jasność umysłu." 


Źródła:

  • dr hab. Renata Włoch, prof. UW, dr Justyna Pokojska, Michał Paliński, Aktywni+ Przyszłość rynku pracy 2017, https://www.delab.uw.edu.pl/raporty/aktywni-przyszlosc-rynku-pracy/
  • Richard Barbrook, Wyobrażenie przyszłości od myślącej maszyny do globalnej wioski”, Muza 2009.
  • Ian McDonald, Rzeka bogów, Wydawnictw Mag 2010.